27 października 2008, 17:43
Po wielu latach złego traktowania i więzienia – trzymania za szkłem, na które się pluło – car postanawia ułaskawić jedną ze swoich pierwszych nałożnic i jej nieprawe potomstwo. Czy nałożnica powinna z radością i entuzjazmem przyjąć zaszczyty, jakie nagle na nią spadają? Czy może powinna raczej napluć w twarz carowi? A może jedynym rozsądnym wyjściem z jej strony będzie wyjście zza szkła z dumnie podniesioną głową i chłodne przyjmowanie spotykających ją „zaszczytów”?
Czy zapomnieć o krzywdach cara będzie fair? Fair wobec tych wszystkich przepłakanych nocy, wobec tych chwil, kiedy cudem unikało się samobójczej śmierci?
Czy fair będzie pamiętać? Czy ciągłe rozdrapywanie, wracanie do sytuacji sprzed lat ma sens?
Na co wolno wyrazić zgodę? Jak daleko dotychczasowemu oprawcy dać się zbliżyć? Czy mądrze będzie dać mu te same prawa do bycia ojcem, jakie mają ojcowie, którzy nigdy nie rzucili kamieniem?
I co zrobić, żeby się nie bać, nie ciskać, i nie myśleć tylko o tym, że to wszystko jest takie kurewsko niesprawiedliwe?
I jeszcze taka myśl: weź kurwa nie mów do mnie "Agata" :/..